Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ludzie, co nam się z takiém zdumieniem prypatrują. Gdzie idziesz? — Do mojéj kancellaryi. — Siadaj zemną, zawiozę cię, będziemy mogli dłużéj rozmawiać z sobą. — Ja, — odpowiedziałem, — wsiąść do twego pięknego pojazdu, z moim parasolem, w moim brązowym tużurku i sznurowanych trzewikach! — Florestan ruszył tylko ramionami, bierze mnie pod rękę, i mimo oporu mego, wpycha mnie do swago powozu i odwozi do kancellaryi; w czasie drogi, Saint-Herem wymusza na mnie przyrzeczenie, że go przyjdę odwiedzić i wysadza mnie przed drzwiami notaryjusza. I cóż, mój ojcze, nie możnaż tu osądzić człowieka z takiego czynu?
— Ba!.... odpowiedział starzec obojętnie. — Chwila piérwszego szlachetnego wzruszenia, oto wszystko; ale nie ufam ja bardzo tym ludziom skorym do czynienia wielkich oznak swéj życzliwości. A potém, nie jesteś w tém położeniu, ażebyś mógł odwiedzać tak wielkiego pana.
— Prawda. A jednak musiałem dotrzymać obietnicy i pójść jednéj niedzieli na śniadanie do Florestana. Dzielny chłopiec! przyjął mnie jak wielki pan co do przepychu i dobroci śnia-