kolwiek, bo trudno jest mieć rysy i całą postać piękniejsze i więcéj odznaczające się od niego.
— Ten jegomość zakrawa na jakiegoś wielkiego zbytnika i marnotrawcę.
— Zaczekajże końca, mój ojcze kochany. Nagle powoź zatrzymuje się, i zanim jeszcze dwaj służący zsiedli z kozła i stanęli przed końmi, Saint-Herem wyskakuje z powozu, przybiega do mnie i ściska mnie serdecznie z radości, że mnie znowu zobaczył po tak długiém rozłączeniu. Byłem ubrany ubogo, jak biédny pisarz notaryjusza, w starym moim tużurku brązowym, czarnych spodniach i trzewikach sznurowanych; tak jak jestem i dzisiaj. Ale, przyznaj sam, drogi ojcze, że niejeden elegant, nie jeden lew jak ich nazywają, byłby uciekł przed publiczném pocałowaniem i uściskami takiego lichego biédaka jak ja. Florestan, zaś nie uważał na to bynajmniéj, tak się ucieszył, że mnie znowu oglądał. Ja, byłem bardzo szczęśliwy, ale wstydziłem się niemal tych dowodów jego przyjaźni, ponieważ każdego uderzał kontrast dwóch tak nierównych sobie osób. Saint-Herem spostrzegł się piérwszy i powiedział mi: — Jacy to głupi są ci
Strona:PL Sue - Milijonery.djvu/102
Wygląd
Ta strona została przepisana.