Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stryj Ebenezer szedł ciężkim krokiem, niby spracowany rolnik, wracający z pola. Całą drogę nie przemówił ani słowa; musiałem poprzestać na rozmowie z chłopcem okrętowym. Powiedział mi, że nazywa się Ransome, że od dziewiątego roku życia podróżuje po morzu, ale, że nie wie, ile lat ma teraz.
Pokazał mi ślady tatuowania na piersiach, wystawiając je na zimny wiatr, co mogło go o śmierć przyprawić; klął straszliwie, ale raczej jak nieobyczajny student, niżeli źle wychowany mężczyzna; przechwalał się różnemi, popełnionemi niby przez niego występkami, mówił, że kradł, oszukiwał, fałszywie świadczył, a nawet dopuścił się morderstwa, ale wszystko opowiadał z takiem nieprawdopodobieństwem w szczegółach i z taką przesadną fanfaronadą, że litowałem się nad nim, nie wierząc jego słowom. Pytałem go się o statek (zdaniem chłopca, najpiękniejszy okręt na świecie), o kapitana Hoseason, któremu oddawał głośne pochwały. Kapitan, wedle przekonań jego, był człowiekiem niedbającym o nic na lądzie ani na morzu, surowy, dumny, nie znający żadnych skrupułów, brutal, a wszystko to biedny chłopak poczytywał za zalety, godne uwielbienia u prawdziwego marynarza. Jeden tylko stawiał zarzut swemu bożyszczu. — Nie kieruje sam statkiem —