Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! ty nie jesteś do tego zdolną! Lecz powiem ci, co mogłabyś zrobić, jeżeli szczerze chcesz nam być pomocną.
— Nie mogłabym — odpowiedziała — nie, nie mogłabym.
— A gdybyś jednak mogła?
Nic nie odrzekła.
— Widzisz, dziewczyno — rzekł poważnym głosem Alan, — czółna są tu na wodzie, widzieliśmy ich aż dwa, gdyśmy się zbliżali. Otóż, gdybyśmy mogli mieć czółno, któreby nas pod osłoną nocy przewiozło do Lochian, i pewnego człowieka, który by czółno napowrót zabrał, i tajemnicy nie zdradził, — dwie dusze byłyby ocalone: moja — prawdopodobnie, jego — napewno! Lecz w braku czółna — majątku mamy tylko marne trzy szylingi — gdzie się udać, co począć, i czy jest z naszego położenia inne wyjście, niż szubienica. — Nie wiem — daję na to najświętsze, me słowo! Czyż puścisz nas tak, dziewczyno? Czy, leżąc w swojem ciepłem łóżku, będziesz mogła bez żalu pomyśleć o nas, gdy wiatr szaleć będzie w kominie, a deszcz uderzać o szyby? Czy będziesz mogła spokojnie spożywać posiłek w swej ciepłej izbie, i pomyśleć o tym biednym moim chłopcu, tułającym się w polu, gryzącym palce aż do krwi z głodu i zimna? Chory, czy zdrów, naprzód iść musi. Wobec grożącej mu śmierci, wlecze się po deszczu długiemi, ciemnemi drogami, — a gdy wyzionie ducha na jakim zimnym kamieniu, nikogo przy nim nie będzie, prócz mnie i Boga!
Na to rozpaczliwe wezwanie, ogarnął dziew-