Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Usłyszawszy to, dziewczyna wybiegła z pokoju, zostawiając nas samych: Alana w wyśmienitym humorze, że plan mu się powiódł, mnie zaś w gorzkiem oburzeniu, że uczynił ze mnie w jej oczach Jakobitę i traktował jak dziecko.
— Alanie — zawołałem — nie mogę tak dłużej wytrzymać.
— To trzeba będzie cię przytrzymać Davie — rzekł drwiąco. Po chwili zaś dodał poważnie: jeżeli mi teraz plan zepsujesz, to ty prawdopodobnie zdołasz uratować swe życie lecz Alan Breck zginie.
Pod wpływem słów tych, aż nadto prawdziwych, jęknąłem boleśnie. Nie miałem jednak czasu rozwodzić się dłużej, w drzwiach bowiem ukazała się dziewczyna, niosąc koszyk z ciastem i butelkę wódki.
— Biedny baranek — rzekła — postawiwszy posiłek przed nami, przyczem przyjaźnie do tknęła mego ramienia, jak gdyby chciała mi dodać odwagi. Potem zachęciła nas do jedzenia, zapewniając, że płacić za to nie będziemy, gdyż gospoda była własnością jej ojca, który poszedł na cały dzień do Pittencrief. Nie czekaliśmy powtórnego zaproszenia, be apetyt nam dokuczał, a pudding pachniał przyjemnie. Dziewczyna usiadła przy sąsiednim stole, patrząc na nas w zadumaniu.
— Uważam, że masz za długi język — rzekła po chwili do Alana.
— Nie to, ale znam się na ludziach i wiem komu ufać można.
— Jeżeli to stosujesz do mnie, to bądź pewnym, że nigdy cię nie zdradzę.