Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy dochodziliśmy do sklepu, kazał mi uwiesić się na swojem ramieniu, jak gdybym był obezwładniony znużeniem; a gdy drzwi otwierał, wyglądało, że jest zmuszonym nieść mnie prawie.
Dziewczyna naturalnie okazała wielkie zdziwienie z powodu naszego prędkiego powrotu, lecz Alan nie miał czasu na tlomaczenie się; osunął mnie na krzesło, zażądał miarki wódki, którą dał mi pić małemi łykami, następnie, krusząc chleb i ser, karmił mnie jak niemowlę. Wszystko to wykonywał z miną poważną, pełną współczucia i przywiązania, która byłaby zdolna w błąd wprowadzić sędziego. Nie dziw więc, że zaimponował dziewczynie obrazem, który przedstawialiśmy: ja biedny, słaby, upadający ze zmęczenia chłopiec, a on — mój tkliwy towarzysz.
Przysunęła się blizko i oparłszy się o stół spytała:
— Co jemu dolega?
Alan, ku wielkiemu memu zdziwieniu zwrócił się do niej, jakby z pasją:
— Co dolega? — rzekł szorstko. — Przeszedł pieszo więcej setek mil, niż włosów ma na brodzie, częściej spał w mokrem polu, niż w łóżku. Dolega, rozumie się, że dolega, — mruczał wciąż gniewnie, nie przestając mnie karmić.
— Młody jest na takie cierpienia — rzekła.
— Oj tak, za młody — powiedział Alan, wciąż do niej tyłem odwrócony.
Byłoby lepiej dla niego konno drogę odbyć — dodała.