Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nę, u której chleb kupowaliśmy w sklepiku?
— Zapewne — odpowiedziałem — przystojna dziewczyna.
— Jeżeli tak myślisz, to bardzo dobrze.
— A dla czegoż to? — spytałem niezmiernie zdziwiony.
— Widzisz, to może nam się przydać do dostania czółna.
— Byłoby to chyba możliwszem, gdy by rzecz się miała przeciwnie i gdyby to ona mnie przystojnym nazwała?
— Jesteś w błędzie. Nie potrzeba wcale, aby dziewczyna w tobie się zakochała, chcę tylko, żeby miała nad tobą litość, do czego piękność twoja wcale nie jest potrzebną. — Pokaż no się — rzekł, przypatrując mi się badawczo — pragnąłbym, żebyś był trochę bledszym, lecz pozatem doskonale nadajesz się do mego celu: masz przebiegły, a zarazem nieśmiały wyraz twarzy, jak gdybyś skradł miskę z kartoflami. Wracajmy do sklepiku po nasze czółno!
Szedłem za nim, śmiejąc się.
— Dawidzie Balfour, masz z natury dużo sprytu, a sprawa, którą mamy przed sobą, tego wymaga. Tylko, jeżeli ci miła moja głowa (nie mówiąc już o twojej), weźmiesz się do rzeczy w odpowiedni sposób. Ułożę kilka scen do odegrania, od których wykonania zależy nasza swoboda, lub... szubienica. Miej to bacznie w pamięci i do tego zastosuj twoje zachowanie się.
— Dobrze, dobrze, zgadzam się na wszystko, czego żądasz odemnie.