Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyż młodzieniec, który mi towarzyszy, nie rozumie mowy gaelickiej.
I, biorąc mnie pod ramię, przedstawił jako pochodzącego z Dolnej Szkocji i posiadającego tamże grunta. Dodał zarazem:
— Zdrowiej dla niego będzie, gdy nazwiska nie wymienię.
James odwrócił się ku mnie i przywitał dość grzecznie. Prędko jednak zwrócił się do Alana i rzekł, załamując ręce:
— Ten straszny wypadek sprowadzi na okolicę nieszczęście.
— Cóż robić — odpowiedział Alan — musimy przyjąć zarówno gorycze, jak i słodycz życia. Bądźmy wdzięczni losowi za to, że Colin Roy nie żyje.
— Ach! — biadał James — wolałbym, żeby się to nie stało. Bo kto za to cierpieć będzie? Ten nieszczęsny wypadek miał miejsce w kraju Appina i kraj ten odpokutuje. Ja przedewszystkiem, a przecież posiadam rodzinę.
— Co do mnie, rozglądałem się tymczasem wokoło. Niektórzy ze służby stali na drabinach, zajęci wyjmowaniem fuzji, mieczy i różnej innej broni, z pośród słomy, którą poszyte były dachy na zabudowaniach folwarcznych i na domu. Drudzy broń tę zabierali i, jak można było wnosić z oddalonego odgłosu uderzeń motyką, zakopywali ją w ziemię.
Zajęli się pilnie przygotowaniami. Dali każdemu z nas miecz i pistolet, chociaż oświadczyłem, że nie umiem mieczem władać, no i z tą bronią, z małą ilością nabojów, z workiem owsianej mąki, z żelazną patelnią i z