Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zresztą, w tych czasach, gdy tyle krwi płynie, robimy sobie za wiele ze śmierci jednego Campbellisty. Nie są one taką rzadkością!
— Czy możesz przysiądz na to, Alanie, że go nie znasz? — zawołałem.
— Nie mogę w tej chwili, powiedział, lecz mam zanadto dobrą pamięć, aby zapomnieć, Dawidzie.
— Jedno przecież widziałem jasno — rzekłem — to jest, że narażałeś siebie i mnie w tym jedynie celu, żeby żołnierze ślad jego zgubili.
— Bardzo być może, tak uczyniłby każdy człowiek porządny. Ty i ja byliśmy niewinnymi.
— Właśnie dlatego, że byliśmy niesłusznie podejrzani, powinniśmy się byli oczyścić. Niewinny powinien mieć pierwszeństwo przed winnym.
— Ależ, Dawidzie, niewinny ma tę szansę, że w sądzie mogą uznać jego niewinność, lecz dla człowieka, który strzelił, jedynym ratunkiem jest ukrycie się, lub ucieczka. Ci, którzy nigdy ciężkich przejść nie doświadczyli i rąk nie umaczali w żadnej złej sprawie, powinni być względnymi dla tych nieszczęśliwych. To właśnie będzie podług nauki Chrystusa. Gdyby cała ta rzecz miała się była przeciwnie, gdybyśmy my byli w położeniu tego biedaka, błogosławilibyśmy mu z całego serca, jeżeliby odciągnął od nas ścigających.
Nalegałem dłużej na Alana, chociaż nie podzielałem wcale jego zapatrywań. Po raz drugi podałem mu rękę.