Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jednak pozwolisz, że ci ją opowiem. Człowiek ten, po rozbiciu się okrętu, wyrzucony został na skały. Dobry Lud, w przejściu do Irlandji, przybywał czasem na te skały dla odpoczynku. Człowiek nie ustawał płakać, i wołać, żeby mu pozwolonem było tylko raz przed śmiercią oglądać swoje dziecko. Król Dobrego Ludu zlitował się, kazał przynieść w worku dziecko i położyć obok człowieka, pogrążonego we śnie. Gdy się obudził, ujrzał worek z czemś poruszającem się wewnątrz. Zdaje się, że był on jednym z tych, którzy zawsze coś złego podejrzewają. Dls pewności, przebił najprzód worek sztyletem, a potem go otworzył. Znalazł dziecko nieżywe. Mnie się zdaje, panie Balfour, że jesteś podobnym do tego człowieka!
— Czy to co mówisz, Alanie, ma znaczyć, żeś ręki do zbrodni nie przyłożył?
— Uważając się za twego przyjaciela, wytłomaczę ci to. Gdybym był miał zamiar zabić tego dżentelmena, nie uczyniłbym tego w swoim własnym kraju, aby nie sprowadzić nieszczęść na mieszkańców tegoż i nie poszedłbym w tym celu bez miecza, lub fuzji, tylko z długą wędką na plecach.
— Tak, to prawda — krzyknąłem.
— A teraz, — mówił dalej, wyjmując swój puginał, i kładąc na nim palce, jakby do przysięgi, — klnę się na Swięte Zelazo, że w czynie tym, ani ręką, ani głową, nie brałem udziału.
— Dzięki Bogu za to! — zawołałem, i wyciągnąłem do niego rękę. Udawał, że tego nie widzi.