Strona:PL Stevenson Dziwne przygody Dawida Balfour'a.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy to mówił, spostrzegliśmy więcej ku południowi drugi strumień wody bijącej tak samo wysoko.
— Osądźcie sami — zawołał Roseason — żebym był wiedział o tych niebezpiecznych rafach, żebym posiadał mapę morską, lub żeby żył Schuan, ani sześćdziesiąt, ani sześćset gwinei nie byłoby mnie skłoniło do zapuszczenia się w te strony.
— Myślę rzekł Alan — że to właśnie nazywają skałami Torrana.
— Czy jest ich dużo? — dowiadywał się kapitan.
— Nie będąc żeglarzem, nie wiem dokładnie — odparł Alan — przypominam sobie jednak, że mają się ciągnąć całe dziesięć mil angielskich.
Pan Riach i kapitan spojrzeli po sobie.
— Znajduje się może wśród nich jakie bezpieczniejsze przejście — zagadnął Hoseasen.
— Niewątpliwie — przytwierdzał Alan — przypominam sobie także, iż przejścia owego szukać należy tuż obok lądu.
— W takim razie — mówił kapitan — musimy posunąć statek ku wybrzeżom i trzymać się ich blizko, o ile na to pozwoli kierunek wiatrów.
To rzekłszy, wydał rozkaz sternikowi, a panu Riach polecił czuwać na przedzie statku. Łącznie z nimi dwoma pięciu było tylko na pomoście ludzi zdolnych do pracy, wśród nich jeszcze paru rannych. Kapitan, zasiadłszy na wzniesieniu, udzielał załodze wiadomości o stanie morza.
— W południowej stronie — mówił — bał-