Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozdał i po przeprowadzeniu licytacji, potoczyła się gra od nowa. W pewnym momencie Rozmuski wyciągnął z wachlarza kart trzymanych w lewej ręce łysego skiza i zagrywając nim, wpatrzył się tępo w jego połyskliwy monokl...
Wtem skrzypnęły z cicha drzwi wchodowe i do pokoju wsunął się nieśmiało Filip, stary sługa domu.
Rozmuski usłyszał ostrożne kroki i zwrócił się doń profilem.
— Jaśnie panie!
— Cóż powiesz stary?
— Jakaś pani w żałobie czeka w sieni i radaby bardzo w ważnej sprawie widzieć się z jaśnie panem.
Rozmuski spojrzał na zegarek.
— Teraz? O trzeciej po północy? Także fantazja! Pewnie znowu jakaś wdowa po oficjaliście. Nie macie wyobrażenia moi kochani — dokończył w stronę przyjaciół — jak mnie już nuży ta wieczna żebranina. Nachodzą mnie i dręczą niemal codziennie.
— Jaśnie panie — wtrącił poważnie Filip — znam je wszystkie, bo nie od dziś i nie od wczora tutaj służę — to nie jest żadna z tych. To jest ktoś inny.
Rozmuskiego uderzyło coś w głosie sługi, bo popatrzył nań uważnie, poczem wstając od stołu, przeprosił gości:
— Wybaczcie, muszę na parę minut przerwać partję, zaraz wrócę. Filipie, przyniesiesz tymczasem panom parę butelek węgrzyna, tego w zielonych flaszkach, wiesz?