Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych rozpaczą oczach. Podbiegł i kopnął zwierzę z całej siły.
— Precz, ty bydlę podłe!
Pies zaskowytał, zatoczył się i popatrzył z wyrzutem w oczy. Pan odwrócił się i poszedł dalej. Teraz błądził nad samą rzeką. Tępe spojrzenie snuło się po fali, wlokło z biegiem prądu. U nóg odezwało się pokorne skomlenie psa: Nero przepraszał za nieznaną mu przewinę, lizał ręce, łasił się. Wtedy człowiek wydobył z kieszeni mały, krótki rewolwer i strzelił mu w łeb. Zwierzę wydało cichy jęk i padło u stóp pana, składając roztrzaskaną głowę na wyciągniętych łapach.
Desperat oglądnął broń i zauważywszy widocznie brak naboi, odrzucił w wiklinę, jako rzecz niepotrzebną. Potem bez namysłu wskoczył w rzekę. Woda pod nim wzburzyła się, wzdęła, prysła pluskotem pian i zawarła się nad ofiarą równą, gładką pościelą. Pociekły dalej nurty w drogę ku dalekim celom, potoczyła się fala na wędrowną dolę, pomknął wart błędny w tęsknotę wieczystej włóczęgi...
I cicho było nad brzegiem rzeki, cicho i samotnie. Czasem chyba zaleszczotała w wiklinie pstra krasnowronka, zabrzęczał komar, zarechotała żaba — czasem lotem zygzaka przefrunęła krzykwa, zawahała się nad liściem podbiału przeźrocza ważka... Kiedyniekiedy ozwał się spłoszony odzew cyranki, zahuczał dziki gęsior, zakwiliła rybitwa. W dali, tam na zakręcie,