Strona:PL Stefan Grabiński - Szalony pątnik.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozwiązania problemu, wracał chart do altany, trzymając w wysoko podniesionej paszczy oba kłębki. Wtem zaczepił nogą o jakiś korzeń, podskoczył i trzepnął głową o krzak; wtedy zdaje się jeden motek wyśliznął mu się i wypadł gdzieś po drodze pomiędzy krzewy. W chwilę potem zdyszany, podawał swemu panu pozostały kłębek. Był to błękitny kłębek śmierci.
Blondyn odebrał go i pogłaskał psa po lśniącej jedwabistej sierści:
— Dziękuję ci, Nero.
Uśmiechnął się i patrząc na swego zwycięzcę, dodał spokojnie:
— Dzielny pies. Tak, tak. Mój własny pies. Żegnam pana.
Odpowiedział milczący ukłon.
Krokiem szybkim, nerwowym opuścił altanę, przemierzył park i furtą wydostał się na pola. Za nim biegł Nero. Młody człowiek zwolnił kroku i skręcił pomiędzy wikliny za dworem. Szedł brzegiem zarosłej tatarakiem i rogożą rzeki. Rozsuwał mechanicznie wilgne rosą ich pałki, nurzał się w lesie mokrych okiści. Wśród zieleni przesianej złotem porannego słońca odcinał się czarnym konturem jego smukły, świetnie skrojony frak.
Pies towarzyszył wytrwale, wstępując w tropy pana, który zdawał się go nie dostrzegać. Nagle wyszedłszy z gąszczy na małą łączkę, obrócił się i spostrzegł wiernego towarzysza. Błysk gniewu zagrał w zeszklo-