Strona:PL Stefan Grabiński-Księga ognia.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trochę rozwiewny w konturach, wyglądał na podobiznę jakiegoś wyższego dostojnika kościoła. Tak przynajmniej pozwalała wnosić długa, powłóczysta szata, rodzaj peleryny zarzuconej na ramiona i strój głowy przypominający infułę. Charakterystyczny był profil: rysy ostre, wyraziste jak u masek pośmiertnych synów starej Romy, nos orli, oko drapieżne o sępiem wejrzeniu. W ręce prawej zdawał się trzymać pastorał, lewą wyciągniętą przed siebie, jakby bronił się przed czemś grożącem.
Było w tej postaci coś djabolicznego, coś, co zionęło złością szatana, a równocześnie budziło litość nad jego męką.
Tak wyglądał pierwszy zabytek muzealny ks. Łączewskiego, nazwany przez niego „biskupem“.
Genezę niesamowitego portretu opowiedział proboszcz Proniowi w kościele po ukończeniu nieszporów, gdy już ostatni wierni wysunęli się cicho ze świątyni. Usiadłszy z gościem w jednej z ławek bocznej nawy, starzec tak mówił:
— Było to w roku 1870, więc 42 lat temu w marcu, w środę mięsopostu, podczas czterdziestogodzinnego nabożeństwa, które na sposób rzymski zarządziłem u siebie. Byłem niemal sam w pustym kościele o późnej godzinie północy. Przedemną lśnił w glorji świateł wystawiony Przenajświętszy Sakrament, jarzył się pełgotami świec, ustrojony w jedwabne szarfy i wstęgi wielki ołtarz; poza mną w środku świątyni rzucała czerwone blaski lampa wieczysta. Ciszę przerwał chyba tylko szept moich warg lub skwierczenie dopalających się kaganków. Pochylony nisko na klęczkach, z głową opartą o stopnie wielkiego ołtarza, modliłem się żarliwie za dusze tych, co odeszli...
I wtedy: czy znużony wielogodzinnem czuwaniem, czy nawiedzony łaską szczególną, popadłem w stan