Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i otworzyła ciężkie drzwi do wewnątrz, prowadząc gościa za sobą. Chodaki jego bezsilnie stukały o kamienną posadzkę wielkiej, ciemnej sieni. Znowu po dwu schodkach wstąpił we drzwi dużego pokoju i prowadzony za rękę szedł z izby do izby. Mieszkanie zalegał już zmierzch. Miejsce to w półmroku, słabo rozproszonym przez blask latarni, — poprzez wielorakie ognie gorączki wydało się przychodniowi przerażającem. Śniło mu się, że już nastąpiła śmierć i że go do dziwnej usypialni piękny anioł wyzwolenia prowadzi. Chciał cofnąć się, uchodzić... Lecz mała, mocna ręka nie popuszczała. Minął tak za przewodniczką duży, pusty, zimny salon i wpuszczony został do niewielkiej, ogrzanej izdebki. Niewiastka posadziła rannego na pospolitej sofce, obitej kretonem, i, zostawiając samego, szepnęła, jakby kto podsłuchiwał:
— Pójdę ja popatrzeć, czy kto nie widział, i wytrę ślady krwi na ganku.
— W kuchni mię widział jakiś starzec.
— No, ten to swój... To kucharz, Szczepan.
— Widzieli mię chłopi idącego ku dworowi.
— I to jeszcze nie takie straszne. Zresztą — cicho...
Wyszła z pokoju, unosząc ze sobą latarnię. Chory oparł się o ścianę plecami i teraz dopiero uczuł wszystką swoją niemoc. Cierpienia jakgdyby czekały na tę chwilę. Rzuciły się na bezwładnego wszystkie wraz, z całą swoją bezgraniczną potęgą. Zawył z bólu... Bielmem przesłonięte oczy widziały jasny kwadrat okna, choć już wewnątrz panował mrok,