muślinowe firanki, sprzęty, lecz myśl nie mogła pojąć tego szczęścia, że ciało ranami okryte jest między ścianami ludzkiego mieszkania i pod dachem. Jak sen przechodziły przez głowę obrazy bitwy, ujścia, lasu, rzeki...
Skrzypnęły drzwi. Dały się słyszeć ciche kroki. Młoda gospodyni weszła do izby, niosąc swoją latarnię. Ze śmiechem postawiła ją na stole i rzekła:
— Pokradli tu wszystko, nawet lichtarze. Została tylko ta latarnia. Przy latarni muszę siedzieć, jak w oborze. Słyszał też pan coś podobnego? No, ale powycierałam ślady na ganku. Pan osłabł?
— Tak, nie mam sił.
— A jakież to pan ma rany?
— Bardzo wiele... Tylko przez chwilę spocznę... Zaraz sobie pójdę.
— Proszę, — zaraz pan idzie. I dokądże się to pan tak wybiera, jeśli wolno zapytać?
— Jest tu może jaka piwnica, drwalnia, albo strych, gdziebym się mógł położyć pod dachem. Ale i okryć czem, jakiem suknem, bo mi bardzo zimno...
— Zaraz, zaraz...
— Ja już mogę iść, jużem odpoczął...
— Właśnie...
Zostawiła latarnię na stole i dokądś pobiegła. Nie było jej dosyć długo.
Ranny popadł w niezwalczony sen, w głuche, bezduszne drzemanie. Dźwigał się co moment na skutek przeświadczenia, że przecie musi iść co tchu, uchodzić, kryć się, — lecz nie miał siły, żeby skinąć
Strona:PL Stefan Żeromski - Wierna rzeka.djvu/027
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.