Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, jako urocze i wzniosłe widzenie suszy, wyłonionej z oceanu, spod lodowców, z dzikości skostnienia. Światła w wioskach błyszczały jeszcze, jak lśnienie sznura brylantów. Świeciły jeszcze tu i tam pojedyńcze okna w domach samotnych. Czasami oddalony łoskot pociągu, przebiegającego obok kniej i wzgórz, dosięgał środowiska morskiego i wpadał w ucho wędrowca, jako świadectwo niezwyciężonej energii i nieustannej pracy człowieka. Czasami szczekanie psa, donoszące ziemi i morzu, iż wiernie stróżuje, cokolwiekby mu groziło, ogniska, od którego spadnie i przed jego oczy kość jałmużny, mocniejsze było od wiatrów poświstu. Ten głos bezinteresownej wierności i prawości, znak zakładu i sojuszu trwałego człowieka ze zwierzęciem, biegł długo za okrętem. Samotny pasażer znał, widać, te strony, gdyż, patrząc w ląd i puszczając kłęby dymu, zcicha, mniej, niż półgłosem, przepowiadał sobie nazwy dalekich światełek: Obluzie, Kossakowo, Pierwoszyn, Rewa, Rzucewo...
Statek wychylił się poza brzegowe wody Helu i szybko minął smugę światła, padającego kiedy-niekiedy z helskiej latarni. Wypłynął na potężne fale pełnego morza i zakołysał się silniej, bujniej, swobodniej. Wiatr ostry powiał. Wtedy ostatni pasażerowie ustąpili do kajut. Na pokładzie został tylko Anglik, czy Angloman, i jakiś drugi podróżny, tęgi i silny mężczyzna, blondyn z rudawym zarostem, w zielonym kapeluszu i gdańskiej pelerynie. Ten również palił cygaro i podśpiewywał obok baryery.
Daleka elektryczna blica Rożewa, rzucająca raz wraz, co minuta, swój nagły promień na kilkadziesiąt