Wiatr wschodni spędził z pokładu parowca, huczącego w ciszy, przeważającą większość pasażerów. Postacie kobiece znikły zupełnie, chroniąc się do jadalni, czytelni, salonu i przedziałów sypialnianych. Na pokładzie w rozmaitych jego miejscach pozostało kilku mężczyzn.
Jeden z nich w kwiecie lat męskich, wysmukły, błądził przy balustradzie krokiem swobodnym, lekko przechylając się i balansując, w miarę pochyleń okrętu. Twarz tego pasażera mocno była opalona, prawie ciemna. Na policzkach i na brodzie, na dolnej i górnej wardze widać było przy jaskrawem i elektrycznem świetle błękitnawe smugi, mimo starannego ogolenia twarzy. Ubrany był najbardziej »fashionable«, po podróżnemu. To ubranie świeżo zaprasowane, czyste i świetnie skrojone przystawało, niemal jak skóra, do muskularnej figury podróżnego. Ciemne jego źrenice świeciły pod daszkiem cap’u, nasuniętego na oczy. Palił doskonałe cygaro, w miarowych odstępach czasu wypuszczając spomiędzy kłów pachnące kłęby niebieskiego dymu. Czasem otrząsał grubą warstwę szarego popiołu i wtedy na palcu jego prawej ręki połyskiwał wielki herbowy rubin sygnetu. Ten wytworny pasażer przerywał kiedyniekiedy swą po pokładzie wędrówkę, opierał się na żelaznych sztabach balustrady, zwróconej w stronę lądu, i bystro patrzał na ziemski krajobraz, zasłany lasami, wzgórzami, zbożem i murawą.
W świetle księżyca ziemia daleka była piękna nad wyraz. Była bowiem jakoby sen bezgrzesznego, wszechpotężnego Stworzyciela o lądzie, — o tem, jakim ląd wśród rozlewisk morskich być może. Przesuwała
Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/321
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.