Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilometrów daleko, oświetlała twarze dwu ludzi. Morze, narzucające się bez końca na białe, nieskalane ludzkim pobytem, piaski podsypisk szerokich Jastarni, Wielkiej Wsi, Chałup, Rożewa, Karwi, było tak piękne, iż dwaj podróżni uznali za naglącą konieczność zawiadomienie się o tej bardzo starej prawdzie nawzajem. Wyrazili to poniemiecku:
— Morze w tej stronie jest bardzo piękne, nieprawdaż? — mówił brodaty.
— Tak jest, szczególnie tutaj, na Helu, — rzekł brunet. — Gdy wiatr zachodni dmie w Brzeźnie, Jelitkowie, Sopocie, Orłowie i Gdyni, pędzi z lądu kurz na brzegi, a wodę morską odpędza od brzegów, zamieniając morze w staw pospolity. Przeciwnie na Helu. Wiatr zachodni przypędza do jego brzegu najbujniejszą falę z małego morza, nasyconą jodem. A zresztą ów brzeg, — toż to na północnem wybrzeżu południowa plaża. Figa tam rośnie i winograd.
— Pan zna te strony?
— Dość dobrze i od dość dawna.
— Oto szmat niemieckiej ziemi, z trzewiów nam wyrwany! — jęknął blondyn.
— Hm... — zakaszał raczej, niż odpowiedział ogolony brunet.
— Pan może jest właśnie Polakiem? — zapytał drugi.
— Bynajmniej.
— Ta ziemia, ten korytarz, toż to istny pal, wbity w żywe ciało niemieckie! Koł zaostrzony, którym nas przeszyto po obaleniu na obie łopatki.
— Pan znajduje? — spytał półciekawie wygolony zaciągając się dymem cygara.