Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miazgę, ażeby z tej gleby wzruszonej, z nawozu czarnego, nową, cywilizowaną według jego myśli formę ugnieść, uczynić, wylepić.
Tymczasem głucha cisza, otaczająca tę izbę, dokuczać mu zaczęła. Nudził się.
Klasnął w ręce. Gdy wszedł z przyległej sionki oficer służbowy, polecił, żeby mu sprowadzono niezwłocznie gospodarza tego domu. Chciał jeszcze tej nocy pracować pozytywnie, dowiadywać się najistotniejszej rzeczy, notować sobie szczegóły z własnej obserwacyi i żywej rozmowy.
Wkrótce wszedł przywołany Kaszuba.
Był to człowiek w sile wieku, wysoki, szczupły, orlonosy, o ściągłych rysach twarzy.
Król pytał go, czy umie mówić po niemiecku, czy choć rozumie tę mowę.
Okazało się, że, ani jedno, ani drugie.
Kazał tedy niezwłocznie wyszukać po nocy tłomacza we wsi, któryby mu zeznania Kaszuby wyłożył. Sprowadzono wkrótce jakiegoś przybłędę, obszarpańca i wycierucha, który z pruskiego Pomorza przyszedł był w te strony. Ten poniemiecku rozumiał i mówił. Wtulony w kąt izby ze strachu i wstydu, ażeby swoich brudnych łachmanów przed oczy wielkiego pana nie wysuwać, świecił tylko z głębi mroku czarnemi i błyszczącemi oczyma i czekał na każde skinienie.
Król pytał obudwu wieśniaków o nazwiska i koleje życia, kazał opowiadać sobie wszystko, cokolwiek tyczyło się tej wioski. Spisywał imiona i nazwiska ludzi, kobiet i dzieci. Notował ilość sztuk inwentarza u każdego z rolników, stan i jakość zasiewów i zbio-