Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i z cicha, a z samej głębi duszy rzucał w obóz krzyżacki zaklęcie:
Ego minister et servus Dei et Domins nostri Jesu Christi, autoritate qua fungor, exorciso vos patres mendacii per Patrem ingenitum, mando vobis filii perditionis per Filium bis incarrabiliter genitum et constringo vos spiritus maledicti per spiritum sanctum non genitum...
Tak pracował duchem, aż do poranka. A gdy pierwszy, jesienny brzask uwydatnił żółtawe kity trzcin na mokradłach przymorskich, smugi białych pieczarek wzdłuż pastwisk i ciemne lasy na wałach piasczystych, brat Iwo, wciąż twarzą zwrócony do krzyżackiego obozowiska, modlił się głośno, żarliwie.
Skoro świt, ruszył się nieprzyjaciel z legowiska. Wyszedł całą potęgą z obwarowanego obozu na równinę, pragnąc długim i szerokim zastępem okrążyć Polaków, a potem wepchnąć ich w bagno i w morze. Na rozkazanie hetmańskie Paweł Jasiński wywiódł cichcem hufiec swych kawalerów poza rów obozowy. Ustawił ich z prawej strony na twardej ziemi, ponad błotem. Rycerze wodze skrócili, niezwalczonem ramieniem ujęli łamne drzewa pod ramię i kolce nastawili przeciw bokom biegunów. Wódz pokazał im drogę, półkolem od polskiego obozu do krzyżackiego biegnącą. Na znak dany uderzyli. Szybko, jak błyskawica, wypadli za obóz i gnali po łuku obwodzie twardą ziemią pagórka. Ziemia tęgo jęknęła od przecwału bachmatów. Zaświstały w powietrzu barwnych proporców przeguby. Nim się kopijników krzyżackich szeregi opatrzeć zdołały i nastawić, — uderzyli, jak pocisk potęgi. Długie kopie roztrąciły piechurów, wielkie konie, kirysem okute,