Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sługi, poddanych i podległych przyjął, — nie raczył wzgardzić nami, niegdyś od wspólnej ojczyzny oderwani, a dziś do niej wracającymi. Przybywamy oddać się w Twoją opiekę, uznać Twoją władzę nad naszym krajem, Tobie miasta, ziemie, grody, Tobie zamki obronne i warownie poruczyć«.
Skoro zaś przezorny władca polski wyciągnął ponad te ziemie swą rękę, niosącą skasowanie bezprawia, ucisku, niesprawiedliwych podatków, a podającą ziemiom i grodom swobody, — brat Iwo szedł z wojskami polskiemi i niósł im swą pomoc duchową. Brał udział w klęsce chojnickiej, w oblężeniach łaszyńskich, w przeprawach i pochodach.
Z oczyma zamglonemi i spoglądającemi ponad głowy ludzkie, w odległość, ów mnich czarnobiały biegł, mamrocząc do siebie i podśpiewując sobie samemu słowa egzaltacyi i egzorcyzmów, zaklęć i błogosławieństw. Mało kto wiedział, co on tam gwarzy i radośnie przyśpiewuje, śmiejąc się wciąż i cości pokazując na migi. Ale przecie raźniej było rycerzom, gdy niewzruszony w swej wierze pomorzak o bursztynowej czaszce wyrywał w bitwie obok hufca, albo, dopadłszy luźnej kulbaki, czwałał sprawniej od niejednego rajtara.
Teraz, w świecińskiej nizinie, brat Iwo nie spał tej nocy. Jak upiór, czy jak mgła ponadwodna snuł się wśród śpiących drabantów i drzemiących na siodle pancernych, wśród koni, co chrupały otawę ostatniego pokosu, i przy wodza siedzisku. Wsuwał się niepostrzeżenie w sam środek przodującej czaty, wychodził na czoło obozu, stawał na nasypie okopu