Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Włodzisławowic, Zbigniew — serce zdradzieckie, — w pustej komnacie płockiego zamku błąkał się od okna do okna. Głownie sosnowe tlały w wielkim kominie. Światło z otworów okiennych, wpadające poprzez błony ze skóry baraniej, napojonej tłustością, ledwie o dniu świadczyło. Tyleż co światła ta izba, miało w sobie ludzkiego wesela zdradzieckie serce książęcia.
Niedawno Włodzisławowic stracił był syna jednorodzonego. Wślad za tą klęską spadły nań inne, tłumem, zastępem. Daremne się stały intrygi i podszczuwania, zasiewane wśród Niemców, Czechów, Pomorzan. Daremnie paliły się i obracały w perzynę bogate grody, konali chłopi, przeklinali starcy, jęczały uprowadzone kobiety i nadaremnie poginęły dzieci, mieczem przecięte, spisą przebite.
Daremnie!
Tryumfował »Żóraw« Bolesławów.
Teraz z obozów czeskiego Władysława, który jedynowładzcy krakowskiemu wrogiem być przestał, Zbigniew, — brat — wróg, — wrócił się do ojczyzny z dobrej woli i upadł do nóg wrogowi — bratu.
— Zapogódźwa się, bracie! — wyszlochał.