Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I z krzywej gęby wroga — brata uśmiechnęło się doń odpuszczenie.
Samotny skazaniec siedział oto w płockiem zamczysku.
Syna wspominał.
Wspominał szalone swe dzieje.
Przykładał dzień dnia i noc w noc szalone swe dzieje, uczynki, pełne żądzy nigdy niesytej i pełne poczucia krzywdy, wieczyście w piersiach niegaszonego wapna, — przykładał wyniosłe swoje zamysły do tej porażki zdradzieckiej wciąż okrucieństwem ciosu jednako zdumiewającej głupotę zamysłów, do klęski tej ponad wszystkie i wszystko: — utraty jedynego.
Uczynki, grzmotowi podobne, zawaliły się w ciszę pustego miejsca, co tkwiło teraz przed oczyma zawsze i otwierało się wszędzie, w myślach, w czuciach, w popędach, w nałogach: — puste miejsce po synu.
Obojętny się stał gwałt podniety, tęsknota do zgiełku bitwy, do zapachu perzyny płonących brata warowni, do krzyku jego ludzi, rażonych żelazem, — i obojętny się stał sam sen o nowych wybiegach.
Cichego synowskiego płaczu po nocy nic nie mogło zagłuszyć.
Nie zagłuszyłby go krzyk wszystkich synów człowieczych, gdyby ich w całem świecie do nogi wyrąbać, od Wełtawy po Jasmund i od Solawy po Dniepr u końca świata.
Na miejscu takiego krzyku, gdyby go wydrzeć z nicości, znowuby ta sama pustka zaległa. Nicość była w tem miejscu, gdzie przebywał czarujący królewic,