Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/093

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wielkie męstwo, owoc dojrzały cnót uprawianych w ciągu życia długiego, ocknęło się z omdlenia. Uspokoiło się serce. Radość prosta, mocna i górna roześmiała się w piersiach, a uniesienie nieopisane zamieszkało w ciele. Gdyż w ciało postronkami związane wstępował Chrystus Pan, kroczący na górę śmierci. Słowo pozdrowienia, politowania i pocieszenia, słowo modlitwy do Jedynego Współbrata w przestrzeniach i w wieczności wypełzło na wargi.
Rzeczywistością stał się sen życia całego.
Wojciech stał się Chrystusem, wiszącym na krzyżu.
Usłyszał głos:
— Nie bój się!
— Daj mi być Tobą samym, a Ty bądź samym Mną.
Ozwie się święte echo:
— Amen.
W tłumie, miotającym grudy ziemi i piasek, apostoł dojrzał oczy Smętka przewoźnika.
Zrozumiał. Oczy tamtego napełniła niepewność rozczarowanie, smęt, albowiem nie było to jego zwycięstwo.
Krzyk ludzki stawał się coraz bardziej nienawistny. Twarze były zziajane, żądne zemsty. Byli to może potomkowie tych Jutów, co na łodziach bersekierów przybywszy w te strony, spalili swe statki, ażeby nie było na czem w strony dzikie powracać. Byli może przychodniami z puszcz wschodu...
Kapłan pogański pierwszy zaciosanym oszczepem uderzył.