Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Wiatr od morza.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i najdroższy, na zamkach i w pałacach, w podziemiach bazyliki świętego Klemensa noce i dnie trawiąc na czuwaniach, uczyć go jedynie swojej własnej pokory i wyrzeczenia się dóbr tego świata?
Zamiast podniety do skupienia w sobie potęgi, mocy, zamiast rozpalania w nim greckiej ambicyi i rzymskiej pasyi, zaszczepiać mu cnoty mądrości, sprawiedliwości, męstwa i wstrzemięźliwości, cztery kwiaty duszy zakonnika?
Kochając głęboko tego czarującego młodzieńca, budzić w nim słodkiemi słowy miłość nie świata, ojczyzny, wzniosłych czynów w ojczyźnie, lecz jedynie miłość ojczyzny niebieskiej?
Dniem-li, nocą-li, gdy rzesza ludu, dobijająca się doń, dała przystęp, świętobliwemi rozmowami osaczać go, żeby sobie cesarstwa i władztwa nie miał za nic wielkiego, żeby wciąż pamiętał, jak śmiertelnym jest człowiek, jak nawet najpotężniejszy i najpiękniejszy, w proch się zamieni, będzie zgnilizną i jadłem robaków?
Nauczać go szerokiemi i niezbitemi wywody, iż powinien, tak wysokie krzesło zajmując, zostać ubogich i sierot ojcem, wdów opiekunem, bać się Boga, jako rozważnego i sprawiedliwego sędzi, miłować Go, jako dobrotliwego win przebaczyciela, i bacznie patrzeć, jak ciasna droga wiedzie do żywota wiecznego?
Upominać bez końca tego drogiego syna, żeby wzgardził dobrami doczesnego żywota i pragnął wieczności, szukał tego jedynie, co nie przemija, — nie pokładał ufności w rzeczach tutejszych i przemijających?...