Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomiędzy suchych prętów i witek, zeszedł po stopniach przedsionka, usuwając nagie gałązki, i spostrzegł, że to wielki konar białego klonu, starca, od wielu lat osłaniającego dach dworu w Debrzach, ścięty jakby olbrzymią siekierą, runął u drzwi wejściowych. W głębi podwórca stał lokaj Kalikst z rozdziawioną gębą i załamanemi rękoma. Spostrzegłszy pana Granowskiego, począł coś pokazywać na dachu dworskim. Była to olbrzymia dziura, wyrwana w obudwu, południowej i północnej, połaciach dachu. Przez ten otwór widać było na wylot blady błękit nieba. Wieża z prawej strony, w której tak jeszcze niedawno pan Granowski zamierzał czynić spostrzeżenia, swój kopulasty dach doszczętnie straciła, a z rozwalonego jej kadłuba sterczały jakoweś spróchniałe kije i gnaty belek. Na drugiej wieży zardzewiała, blaszana chorągiewka przeraźliwie skwierczała, kręcąc się w kółko, jak podczas najsroższej, letniej burzy, co słychać było wyraźnie w przerwach między jednym a drugim grzmotem bateryj armatnich. Raz wraz dookoła dwu postrzegaczów gwizdały i furczały jakieś pociski, latały w powietrzu bryzgi żelaznych czerepów. Obadwaj byli tak pochłonięci widokiem ruiny starego dworu, iż z tych brzęków i gwizdań nie mogli sobie zdać sprawy. Nadewszystko stary lokaj, Kalikst, zwany zgrubiale Kaloszem, albo zdrobniale Kaluniem. Spędził w „pałacu“ całe niemal życie. Tu się uczył misteryów „wielkiego“ i „małego“ obsługiwania. Tu we czci, jeżeli nie duchowej, to cielesnej, sprawował codzienne i conocne swe urzędowanie, którego się wyuczył, jak wiewiórka biegu w kole... A oto teraz