Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 03 - Charitas.djvu/030

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego prostactwo, pełne cichej, wewnętrznej pobożności, stawało oniemiałe i osłupiałe. Miłość dla urwisa nie chciała poddać się oczywistości prawdy, iż Cesare był najzupełniejszym w zakresie sztuki miłosnej samoukiem, wynalazcą i odkrywcą przysmaków nikomu nieznanych. To też wywiązywały się między ojcem i synalem zawzięte walki. Nieraz ciężka gała trzciny odbiła łobuzerskie mięso od gnatów, nie szczędząc całości goleni i czaszki, nie żałując pięknych, umiłowanych oczu i zgrabnego nosa. Straszne cierpienia ojcowskie, ślepe podniety, niestrzymane wybuchy gniewu i niespodziane wypady bezbrzeżnej litości, głucha nienawiść, przerośnięta szaloną miłością, pasye, trwogi, marzenia, dziwaczne zabobony, jak harpie, wirowały wciąż, między jedną z takich egzekucyj a drugą, w duszy starego roznosiciela gazet. Dzięki protekcyi dobrej pani Oscalai, Cesare, osławiony we florenckim świecie pracy, notowany w policyi na najczarniejszej liście, dostał miejsce przy tramwajach. Naprost Mercato Nuovo, na rogu Via delle Lane, gdzie tramwaje po postoju na Piazza Signoria zawracały na Via Calzaioli, Cesare dawał falom ludzkim znać za pomocą nieustannego sygnału, żeby się mieć w tym najruchliwszym punkcie florenckim na baczności, gdyż wóz nadjeżdża. Od godziny szóstej rano, gdy ruch tramwajowy rozpoczynał się w mieście, Berto z logii Orcagnii, lub z sieni Amolfa da Cambio pilnował, czy nygus jest na miejscu. Serce jego radowało się pociechą wielką, gdy słyszał głos trąbki, wrzaskliwie a regularnie rozlegający się przed nadejściem każdego tramwajowego wozu. Puszczał już mimo uszu tysiące