Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nanej przez siłę nie do ogarnięcia rozumem, mógł nosić w jednej przegródce pugilaresu. Niewiarygodne dla wyobraźni boje, straszliwe akty zniszczenia, które tu szerzyła w pomroce czasów, za dnia i w nocy, dzika kipiel olbrzymich przypływów — dla niego pracowały. Tlen i sole w wodzie morskiej rozpuszczone gryzły tu i rozmywały nadbrzeże to skaliste. Armie niewidzialnych skałotoczów, małżów, jeżowców i gąbek wierciły i rozgryzały jego spoistość, wpuszczając czynniki zniszczenia do wyżyn niezdobytych — ażeby on mógł zgarnąć w kieszeń zysk z ich pracy. Długolistne morszczyny korzeniami i mnóstwem rozgałęzień czepiały się głazów dalekich i wprowadzały wilgoć na szczyty najwyższe, — po to, żeby odrywać się mogły głazy, spadać w głębinę i ustępować miejsca znużonej stopie właściciela.
Plaża, należąca do Nienaskiego, był szeroka, gładka, bez alg i kamieni, jak sierp wygięta. Na wzgórzach diun rósł las gęsty sosen południowych, długoiglastych. Sterczała w głębi niedokończona budowla wielkiego hotelu, który Ogrodyniec stawiać począł. Czas zimowy i śmierć właściciela przerwały tę fabrykę. Poprzez otwory okienne widać było daleko niezmierną przestrzeń innej plaży piaszczystej, rozległej na kilkanaście kilometrów, zwanej „Grande Cote“. Nowy właściciel patrzał na czerwony mur przyszłego hotelu z nienawiścią. Mierziła go i napawała odrazą chropawość i zimna szorstkość tych cegieł. To on miał teraz kończyć to dzido!
Bałwany morskie w tej burzliwej porze przedwiośnia zapewne, podczas nocy minionej przyniosły