Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rowo pochód huku, zbliżał się, wznosił i bił w jakieś skały, czy mury. Te rytmiczne grzmoty oceanu zespoliły się z biciem serca. Zaiste, nie było wiadomo, czy to serce, czy morze bije.
Ryszard nie przypominał sobie Xenii, ani wydarzeń, ani faktów dokonanych, tylko pewne, doprawdy, podrzędne szczegóły, — ściślej, — wrażenia, przez szczegóły wywarte. Jej spojrzenie w głąb sali... Śmiech, gdy jedna z dam śpiewała — „c’est là ou j’oublie ma malheureuse patrie...“ Pewien nie do zniesienia gest figlarności, gdy podawała rękę...
Zgasił świecę w nadziei, że pociemku mniej będzie widział uśmiechów i słyszał głosów, pracujących w głębi jego duszy. Nie rozbierając się, bez snu leżał do świtu w męczarni, którą daremnie opisywać...
Gdy się zaczął ruch w hotelowem obejściu, wstał, umył się i poszedł nad morze. Zapowiedział gospodarzowi, że chciałby w tem miejscu przebywać dłużej, na co tamten skwapliwie przystał. W tej okolicy brzeg był skalisty i poszarpany, lecz między skałami były jak gdyby jamy rozległe, gdzie morze powydrążało głębokie zatoki, dosięgające aż do wydm piasczystych. Jedno z takich szerokich zalewisk było własnością Ryszarda. Jakże się też naśmiał, przypatrując się pierwszy raz w życiu tej swojej posiadłości! Te rozłogi, gdzie poprzez nieprzejrzane stulecia ocean, splatając się z wielką rzeką Girondą, miotał w czasie i przy posłudze wściekłych burz głazy po sto centnarów wagi, czynił z nich bulwy, okruchy, obtaczał je, niby chleby, rozdrabniał i mełł na piasek, — były jego własnością. Wartość tej pracy wieków, wyko-