Strona:PL Stefan Żeromski - Walka z szatanem 02 - Zamieć.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na plażę olbrzymie wały piasku i nowe nakreśliły linie wybrzeża. W owej chwili trwał odpływ i morze, zheblowawszy wszelkie miały aż do ich ciemnej calizny, grzmiało daleko, mocując się z odległemi ławicami, których w dali nie ujmowały oczy. Nienaski przeszedł wzdłuż tę „swoją“ plażę i wdrapał się na skały, które niby wrota olbrzymie ujmowały wylot zatoki. Znalazł tam istne pole skalne, wynurzone z odpływu, rodzaj morskiego boiska, po którem teraz można było deptać spokojnie. Tu i tam w tej jednostajnej i pozrastanej przegubami masie skaliny, porzniętej przez żłoby, szczerby, pęknięcia, trafiały się jamy, rodzaj studni, które miały połączenia, kędyś w olbrzymiej głębinie, z oceanem. Woda w tych basenach wznosiła się i opadała. Człowiek, w sposób maniacki zajęty wewnętrzną swą sprawą, dopatrzył i tutaj podobieństwa. Tak jego boleść przychodziła znikąd, z niewidzialnych, podświadomych dróg, a opadała, nie wiedzieć czemu, jak i dokąd. Ponad największą z tych sadzawek morza Ryszard zatrzymał się i patrzał w głębinę. Gdy nadchodziła z przepaści fala, dzikie wody zaiste kwitły od tryskania pian w tej skalistej jaskini. Strzelały po zrębach, wiły się nićmi cienkiemi, mknęły milionem kształtów w szczelinach. Wówczas śliczne, wielobarwne meduzy, zapędzone pchnięciem morza w przewód podskalny i w tajemną aż tutaj drogę, ciśnięte na ostre skalne piły, zostawały, jak ciała na szubienicach. Nienaski patrzał na jedną z nich, gdy ją morze w łonie swem nosiło. Była prześliczna, jak radosne dziecięca widzenie. Było zarazem szmaragdowe i różane, miało