Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i coraz szybciej. Skończywszy, jeszcze raz triumfująco spojrzał na Borowicza i rzekł:
— Tak sie czyta! Zrozumiałeś też co?
— Nic, nic... — odrzekł nowicjusz, rumieniąc się po uszy.
— E, nauczysz się jeszcze i ty — rzekł tamten protekcjonalnie. — I ja se myślałem, że trudno, a teraz i stichi na pamięć umiem i rachunki ci robię po rusku i diktowkę. Gramatyka, ta to trudna... uuch! Sprawiedliwie! Imia suszczestwitielnoje, imia priłagatielnoje, miestoimienie... Cóż, nie rozumiesz, choćbym ci i powiedział...
Nagle podniósł głowę i, patrząc na belki, rzekł, nie wiedzieć do kogo, głośno, z uczuciem, a nawet jakby w uniesieniu:
— »Podleżaszczeje jest’ tot priedmiet, o kotorom goworitsia w predłożenii!«
Potem znowu rzekł do Marcina:
— Widzisz i Piątek już umie czytać, choć kiepsko. Czytaj, Wicek!
Przy Michciku siedział chłopiec niezmiernie ospowaty. Ten otworzył tę samą książkę w równie wytłuszczonem miejscu i zaczął »dukać« jakiś ustęp. Odrazu pogrążył się w tę czynność tak zupełnie, że wystrzały z armat nie byłyby w stanie przerwać jego roboty.
Raptem gromada obserwująca rozbiegła się wśród szturchańców i hałasu. Drzwi od sieni rozwarły się szeroko i wszedł nauczyciel. Twarz jego była ledwie podobną do wczorajszej. Była to teraz maska surowa, a bardziej jeszcze śmiertelnie znudzona. Rzucił okiem