Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszła, rzuciwszy głośne i stanowcze polecenie publicznego spokoju.
— Jakże ci na imię? — spytał Michcik uprzejmie.
— Marcin Borowicz.
— A mnie Piotr Michcik. Umiesz czytać?
— Umiem.
— Ale pewnie po polsku?
Marcin spojrzał na niego ze zdumieniem.
Pa russki umiejesz czitat’?
Marcin zaczerwienił się, spuścił oczy i wyszeptał cichutko:
— Ja nie rozumiem...
Michcik uśmiechnął się z triumfem i zaraz wydobył z drewnianej teczki, zaopatrzonej w sznurek do wieszania jej na ramieniu, chrestomatję rosyjską Paulsona, otworzył tę księgę na zatłuszczonem miejscu i zaczął szybko czytać, potrząsając głową i rozdymując nozdrza:
W szapkie zołota litoho staryj russkij wielikan podżidał k-siebie drugoho...
Uwaga małego Borowicza była zupełnie pochłonięta przez rozmowę z Michcikiem. Tymczasem ze wszystkich ławek wyłazili zwolna uczniowie i przybliżali się krok za krokiem, szturchając jedni drugich i wyglądając z za ramion. Utworzyło się wkrótce dokoła Michcika i Borowicza zwarte audytorjum dzieci. Wszystkim oczy zdawały się wyskakiwać na wierzch z ciekawości. Stali w milczeniu, patrząc na Marcinka bez zmrużenia powieki i tak nieruchomo, jakby w paroksyzmie ciekawości stężeli.
Tymczasem Michcik wciąż czytał ów wiersz szybko