Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego nie przyjdzie. Czuł zimno przejmujące. Nękały go wewnętrzne drgnienia niepokoju. Zasunął dłonie w rękawy, postawił kołnierz paltota, podwinął nogi pod siedzenie i zagrzebał je w siano. Po długiem milczeniu furman znowu odwrócił się bokiem, chrząknął i rzekł:
— Przecie panna Tereska nie ożeni się z tym Buzowszczakiem...
— Z jakim Buzowszczakiem? — zapytał Kuba.
— A jest w Ciepielówku ekonom, nazywa się pan Buzowski. Ma syna — a chłopak już wąsaty. Jest pisarkiem młodszym w kancelaryi u wójta. To ten lata do niej, ale mi się nie zdaje, żeby państwo dali za takiego, bo gdzież to...
— Jakto... lata do niej?
— A to mi już dawno, będzie z rok temu opowiadał polowy z Radostowa, że raz spostrzegł w nocy człowieka, jak szedł miedzami ku folwarkowi. Myślałem, — powiada, — że złodziej, poszedłem za nim zdala. Zaszedł ten człowiek do Radostowa, ale się nie wziął ku stajniom, tylko przez parkan skoczył w ogród. Polowy to samo wlazł do ogrodu. Przyszedł ten Buzowszczak pod samo okno, gdzie panna Teresa śpi i zakołatał palcem w szybę. Zaraz, powiada, wylazła do niego przez okno i bawili się tam pod krzakami sporo w noc.
— I często tak przychodził ten pisarz? — rzekł Kuba.
— A mówił Wawrzyniec, że ciągle chodzi do niej. Teraz, po żniwach, to mu gorzej, bo jak zboże stało, to sobie pod sam ogród zbożami docierał. Teraz musi aż z za łąk przez parów przełazić i dopiero do ogrodu.