Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To on i teraz do niej chodzi?
— A kiedyż to? — w niedzielę mówił nam polowy, że go znowu w tym tygodniu dwa razy widział. Mówiłem mu, żeby go złapał i do pana zaprowadził, ale nie chce. Z takim pisarzem nie bardzo warto zaczynać, a pan Zabrocki wie dobrze, co potrzeba. Niech se, powiada, łazi, nie moje dzieło...
— Niech sobie łazi... — powtórzył Ulewicz.
— Ona i tak nie bardzo porządna jest panna, choć i ta panna Tereska. Do niej i ten pisarz chodzi i fornal jeden młody, co z panem Zygmuntem jeździ, chwali się, że z nią spał. A i sam starszy pan złapał ich przecie oboje z ogrodowczykiem. Kobieta jak się trafi świnia, to nie daj Panie Boże...
Józef obejrzał się po za siebie i przestał mówić. Twarz Ulewicza była biała i martwa, jak maska pośmiertna z gipsu. Siedział wyprostowany, jak przedtem i uważnie słuchał. Pomimo, że furman dawno już mówić przestał, on wciąż jeszcze słyszał jego mowę. Przez kilka minut zimno rozważał, czy ten człowiek nie mówi tego umyślnie, z czyjejś namowy, albo czy nie powtarza kłamstw cudzych. W mgnieniu oka jednak szalę przeważył ów wczorajszy uśmiech Szyny. Zresztą — w tem opowiadaniu chłopa była prawda, uczuł ją bowiem, przebijającą na wylot, jak wystrzelona kula.
— Jakże mogłem nie domyślić się? — Wszak prawda, prawda... prawda... Wówczas jeszcze byłem cokolwieczek zdziwiony, a to dlatego... Aha, — więc to dlatego tak było... Aha, — więc to dlatego...
Znagła stanął w bryczce na równe nogi, złożył ściśnięte razem pięści i z rozmachem, z całej siły zwa-