Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeżdżali nieco bliżej znani Jakóbkowi młodzi ludzie. Udawał się tedy w chwilach okrutnych upadków na siłach do dalszych i coraz dalszych znajomych. Nieraz odchodził od przytomności ze wstydu, kiedy spotykał na ulicy ludzi ledwie mu znajomych, do których trzeba było przyczepiać się, wymawiać zdania o treści okropnie obcej, straszliwie obojętnej i kończyć ich szereg niedbałem zapytaniem:
— Czy nie mógłby mi pan na pewien przeciąg czasu pożyczyć 20 kopiejek?
Czasami odnosił nad sobą straszliwe zwycięstwa: — nie przyczepiał się do osób, które byłyby mu pożyczyły z pewnością nawet dwadzieścia pięć kopiejek. Mieszkania od trzech miesięcy nie opłacał, a nie mógł się stamtąd wyprowadzić, choć było niesłychanie drogie, bo dokądże miał się wynieść i jakim sposobem? W ciągu kilku ostatnich tygodni nie jadł nic gotowanego, nie pił nawet ohydnego napoju, zwanego herbatą, ponieważ nie miał za co kupić nafty. Zjadał tylko chleb po 12 groszy bochenek, jeżeli naturalnie zdołał «pożyczyć« od kogoś pieniędzy. A ileż to razy musiał obiec pół Warszawy zanim owe 12 groszy zdobyć mu się udało! Ile razy brak dwu groszy rujnował marzenie o kupnie chleba i łykaniu wielkich kęsów, ogromnych klusków ciasta!
Zazwyczaj siedział w Łazienkach na pewnej ławce w najbardziej oddalonym kącie parku. Czasami włóczyli się po tej zapuszczonej uliczce żołnierze z ohydnemi łajdaczkami, a w ogóle panowała tam już cisza i było samotnie. Jakóbek rozciągał się na ławie, zżerał swój bocheneczek chleba i już to płakał całemi go-