brata w człowieku... Zapłacz nad sobą i uczynkami twoimi.
Psycholog odsuwa w tył krzesełko, wstaje leniwie i zmierza ku drzwiom. Tam zatrzymuje się i odwraca, aby spojrzeć na skurczoną postać Janka, stojącego pod oknem.
— Idyota — ech — idyota, mówi wychodząc. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Janek chodzi po izbie na palcach i mówi do siebie półszeptem:
— Połknąłeś moje słowa, jak wilk zamrożoną w sadle sprężynę, będzie się rozkręcała w tobie, będzie cię nękała, aż poczniesz płakać i kajać się...
Myśląc o tej kwestyi, defiluje i defiluje po izbie aż do zmęczenia nóg... Zaczyna mu się dawać we znaki, dzięki rozmowie z psychologiem, znużenie wewnętrzne, upadek ducha, wzmagający się z każdą chwilą, któremu opierał się dotąd tak wytrwale. Jeszcze jedno targnięcie nie wiedzieć jaką nazwę noszącego podmuchu i rozerwie się zdolność do trwania, włos naprężony.
Zaczyna gorączkowo chwytać rozmaite pojęcia kojące i czepiać się ich myślami rozpaczliwie. Jest to jednak ta chwila, kiedy myśl odbija się od każdego zjawiska, od każdego wspomnienia, jak od rzeczy martwej, śliskiej, plugawej, kiedy przez nagłe i oślepiające jasnowidzenie spostrzegamy wszędzie nicość, lub ruinę.
Usiada ze skurczonemi nogami na łóżku i dziwnie się przeistacza. Zdaje mu się, że leży sam jeden na jakiejś niezmiernej pustyni, na nagim, zrytym i spustoszonym gruncie, pozbawionym drzew, roślin i mieszkań, gdzie nie przebywa żadne istnienie, nad którym przemija tylko czas, w nieskończoności swej nieugięty
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/157
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.