Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i straszliwy. Tam leży dusza jego umierająca w męce bezsilnej, jak robak na grzbiet przewrócony, wije się, woła ostatnim jękiem na tę istotę ukochaną, której już nie ujrzeć...
Niegdyś na ziemi kochał dziewczynę szlachetną i piękną, pracował z nią razem w pocie czoła, w pościgu, o kawałku chleba.
Była to miłość więcej niż dobra i mądra, bo piękna, dobór miłosny dusz szlachetnych, arcydzieło przyrody niemniej wielkie i godne uwielbienia, jak przyciąganie ciał niebieskich. Cierpienie chwili obecnej nie oszczędza i tej istoty...
I ona musiała się wmieszać w tłum, musiała powiększyć stado o jednę jednostkę. Z tej więc pustyni i nocy, gdzie panuje zimny i bezlitosny mrok śmierci — idzie do niej, jak duch, a raczej jak samo uczucie, znajduje ją i nie głosem, nie dźwiękiem, lecz nagłem uderzeniem w jej nerwy, bolesnem zawieszeniem myśli, przeczuciem przelotnem mówi jej, że umarł...
Poznaje potem po skróconych nagle średnicach jej źrenic, po ustach uchylających się do krzyku, jak jej dusza cierpi. Jak głód lisa rozbudza widok krwi, którą przelał, tak miłość jego, ta sama cudna i nieśmiertelna rozbudza go, trzeźwi i dźwiga. Wtedy dopiero, gdy serce nasyciło się boleścią istoty najdroższej.