Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nadzwyczajny. Na dwu stolikach oficerowie grali w karty. Znaczna większość gości była już o tyle podchmieloną, że można było słyszeć wesołe piosenki. Śród ciżby przechadzał się pan Zapaskiewicz, łypiąc oczami i częstując gości drewnianym i bezmyślnym uśmiechem. Powitał mnie jakby z frasunkiem i odszedł zaraz, kierując swe wejrzenia i uśmiechy do osób bardziej ode mnie godnych jego szacunku. Panna Marya Kłucka przechadzała się po maleńkim ogródku z jakąś wysoko urodzoną przyjaciółką. Zobaczywszy mnie w otwartem oknie, zarumieniła się i, że tak powiem, straciła na chwilę możność czarowania oficerów. Złożyłem jej z daleka głęboki ukłon i pogrążyłem się w melancholię oczekiwania na koniec tego wstępu do sakramentu. Czekałem bardzo długo, bo aż do godziny szóstej.
Nareszcie drzwi, prowadzące do sypialni rodu Zapaskiewiczów, zamknięte dotąd, otwarły się szeroko i wyszła najprzód pogrążona w atłasy pani referentowa z miną taką, jakby wychodziła po to jedynie, aby zemdleć przy świadkach. Oczy jej zdawały się nikogo nie widzieć, grube wargi były zaciśnięte z wielką godnością. Za matką szła panna Jadwiga w bieli, okryta nieskończenie długim welonem. Na twarzy jej nie widać było żadnych wzruszeń, ani cierpienia, ani smutku. Uśmiechała się spokojnie, obojętnie, witała zgromadzonych spojrzeniem chłodnem i poważnem. Panowie oficerowie przerwali grę i wszyscy obecni zbliżyli się gromadami do panny młodej w celu złożenia jej życzeń, czy czegoś w tym rodzaju. — Byłem ostatnim bodaj w kolei winszujących... Cóż było powiedzieć i czy godziwą było rzeczą mówić cokolwiek? Uści-