Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
2 czerwca.

Tak mi było dobrze, tak spokojnie!... Sypiałem po rozmaitych miedzach, w krzakach albo w lesie, zajmowały mnie tylko mrówki, pędraki, paprocie i młode srokosze...
Przedwczoraj rano odnalazł mnie w obozie Izmaiłow i poprosił uroczyście na ślub swój z panną Zapaskiewiczówną. Zapomniałem o tej dziewczynie na śmierć od czasu moich welfschmerzów i nie widziałem jej chyba ze trzy miesiące.
Ślub odbył się wczoraj w tutejszej cerkwi. Ponieważ zapowiedziany był na godzinę piątą po południu, chciałem tedy dopiero o tej porze ukazać się w cerkwi i wyjść niezwłocznie po hecy. Ale znowu ten, wyznać trzeba, głupi Rogowicz zjawił się u mnie o czwartej i namówił do odwiedzenia domu państwa Zapaskiewiczów przed ślubem. Taki, powiadał, panuje w Wieprzowodach kodeks towarzyski. Usłuchałem go i poszedłem. W całym domu radcy tytularnego pełno było oficerny, wymownych żon oficerskich, urzędników i ich połowic w tureckich szalach, obywateli miasta i innych figur zakazanych z minami szczególnego kalibru. Na kanapie siedział stary pop Anastazy z żoną, obok której skromnie kwitły dwie «maliny» — Natalia i Olga. Towarzystwo dystyngowane, w całem znaczeniu tego wyrazu, schroniło się na ganek, osoby nieco mniej wykwintne, oraz osoby z brudnymi paznogciami — już to uparcie i wytrwale sterczały w kątach salonu, już wysączały z kieliszków resztki wina, niedopitego przez rozstrzepanych podporuczników. Wrzask wogóle był