Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ryty okalają twarz wywiędłą, suchą, o kolorze szarego papieru. Zimne i tak bezbarwne, że w nich prawie źrenic nie widać, oczy pana radcy patrzą z uwagą na wszystko co się dzieje i wszystkiemu cokolwiekby się działo, przypisywać się zdają taką wagę i doniosłość, jakby w jadalni państwa Kłuckich dokonywała się jakaś akcya, stanowiąca o całości i bezpieczeństwie cesarstwa. Zauważyłem, że ten dygnitarz ma na sobie tużurek bardzo dawnego fasonu, koszulę z gorsem, ozdobionym falbankami i zakładeczkami (epoka wojny francusko-pruskiej) i krawat zupełnie spłowiały.
— Pan Maurycy Zych — rzekł Rogowicz, trącając dosyć poufale pana radcę w ramię — pragnie przedstawić się panu.
— A, pan Maurycy Zych... — chłodno zamruczał stary urzędnik — bardzo mi... tego... Tańczył pan z moją córką... Bardzo dziękuję.
Podał mi długą i kościstą rękę, stworzoną do brania łapówek i posadził obok siebie.
— Tańczył pan z moją córką, widziałem... — powtórzył z drewnianym, bezmyślnym i niemiłym uśmiechem.
— Panna Jadwiga znakomicie tańczy...
— Aha... tak... znakomicie tańczy. Bardzo dziękuję.
Panna Zapaskiewiczówna siedziała dosyć daleko. Od czasu do czasu podnosiła głowę i spoglądała z pod oka na mnie i na ojca. W blasku lamp i świec, padającym wprost na nią, wydawała mi się jeszcze bardziej dziwną. Dolna część tej twarzy nacechowana była stałym, nieznikającym uśmiechem, a oczy i czoło ginęły w zamyśleniu i smutku, niby w ciemności. Zadałem