Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pio postąpiłem. Twarz jej zbladła, jakby ją owionął mróz śmiertelny.
— Niech pan tego nie mówi! — rzekła z niechęcią.
Po ukończeniu kontredansa, zaproszono nas na kolacyę. Panna Zapaskiewiczówna zginęła mi z oczu w tłumie osób, przechodzących do pokoju stołowego. Znalazłszy się tam, spostrzegłem, że już siedzi przy niej nieodstępny, atramento-nosy Izmaiłow. Z szarego końca stołu, ustawionego w podkowę, Rogowicz przywoływał mnie znakami, przypominającymi ruchy człowieka, który za pomocą liny przyciąga do brzegu statek parowy. Przecisnąłem się ku niemu i poprosiłem, aby mnie zaznajomił z niejakim panem Zapaskiewiczem, jeżeli taki na balu istnieje, i aby mię posadził przy kolacyi obok niego.
— A ja właśnie miałem zamiar posadzić cię przy Maniusi — mówił tłuścioch. — Bylibyście się rozmówili co do lekcyj.
Wybiłem mu z głowy ten zamiar uwagą, że ja, jako prosty żołnierz, nie mam prawa siedzieć w bliskości oficerów, a panny Maryi niepodobna wyobrazić sobie bez otaczającej ją plejady szlif i mundurów. W rzeczy samej panna Kłucka flirtowała zawzięcie adjutantem Siewriugą, posługując się mową rosyjską o najczystszym akcencie. Rogowicz sposępniał i poprowadził mię do miejsca, gdzie siedział referent powiatowy, radca tytularny, Zapaskiewicz.
Jest to mężczyzna lat pięćdziesięciu, wysoki, łysy, z głową osadzoną głęboko w ramionach i plecami wygiętemi pałąkowato. Resztki czupryny i rzadkie fawo-