Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/058

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

toki wpadną do rosyjskiego morza, czy też ono wyschnie?» Przyszły teść Rogowicza otaczał się kłębami dymu i chrząkał w sposób nic nie mówiący. Miałem nadzieję, że postara się o powstrzymanie mojego entuzyazmu, że przytoczy polityczne zdanie jakiegoś mniej zdecydowanego poety. Nic jednak nie przytoczył. Chrząkał tylko obyczajem głębokich dyplomatów, a koniec końców dał folgę słabości ludzkiej, wyrażając nadzieję, że herbata musi już być na stole.
W pokoju stołowym posadzono mnie obok uroczego dziewczęcia. Cóż to za dusza niewinna! Mówiła do mnie, tak pięknie wywracając białka swych ogromnych oczu, — rzecz zrozumiała, — o balach tutejszych, uskarżała się na nudy i brak czegoś, co nazwała towarzystwem, nie określiwszy, niestety! co ten wyraz oznacza; z zachwycającą naiwnością dawała mi do zrozumienia, ilu już i jak głęboko rozkochała w sobie ofików naszego pułku. Nadeszła wreszcie chwila, którą w trwodze przeczuwałem: zaczęła mi zadawać tajemnicze i niezrozumiałe pytania, kazała zgadywać, o czem w danej chwili myśli... Domyśliłem się jednej tylko rzeczy, tej mianowicie, że Rogowiczowi kiszki się pewno przewracają z zazdrości, to też nie odgadłem ani jednej myśli jego narzeczonej. Nie mogłem wpaść na domysł, kogo oznaczają dwie gałeczki z chleba i wymieniałem takie osoby i kombinacye (między innemi połączyłem ją, pannę Maryę, i popa Anastazego Serafinowicza Biezdonyszkina), że piękna rusałka nabrała, zapewne, najfatalniejszego wyobrażenia o mojej inteligencyi.
Dopiero około godziny jedenastej Rogowicz zdołał