się pobłażliwie i począł tłómaczyć myśli swe na język swojski. Myśli te były głębokie. Wszczął dyskurs o polityce (widocznie ze względu na oświadczenie, że jestem Polakiem) i bardzo gładko mówił o szowiniźmie niewykorzenionym dotychczas; o tem, że Polaki niczego się dotąd nie nauczyli, a wiele zapomnieli; o tem, że młodzież, — w szczególności warszawska, — ulega łatwowiernie poduszczeniom nikczemników, mieszkających za granicami cesarstwa. Wszystkie te maksymy o charakterze policyjno-moralnym bardzo dowcipnie i delikatnie do mnie kierował. Nazwisko p. wice-naczelnika błąkało się w mej pamięci od chwili przekroczenia progów jego domu, kojarząc się ze smutnemi wspomnieniami. Pewna broszurka, opowiadająca o dziejach «dobrowolnego» powrotu unitów na łono cerkwi, wylicza czyny jakiegoś Kłuckiego... Może to kłamstwo, może ja się mylę...
Pasyami lubię takich ludzi! Wiesz, że nie jestem patryotnikiem, że umiem cenić fakty, socyologicznie dokonane, że widzę zjawiska ekonomiczne trzeźwo i bystro, a jednak, patrząc na oblicze p. Kłuckiego i słuchając jego wywodów, podlegałem paroksyzmom ujemnej rozkoszy, tego dygotania całej duszy ze złego uśmiechu, co wyrabia w gruczołach podusznych nadmierny zapas śliny... Od chwili, kiedy elegancki gospodarz zadał mi kilka pytań uprzejmych, a świadczących zarazem o badawczości jego umysłu, prześcignąłem go w maksymach. Dowodziłem z logiką Siengalewiczów o konieczności odpowiedzenia radosnym okrzykiem na wołanie Kojałowiczów; zapytywałem wprost, specyalnie pana Kłuckiego o to, czy «słowiańskie po-
Strona:PL Stefan Żeromski - Rozdziobią nas kruki, wrony.djvu/057
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.