Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakiż to pan myśli pomnik stalować?
Raduski uśmiechnął się mimowoli.
— Duży nagrobek marmurowy.
— Płytę?
— Tak... chyba płytę...
— Jabym nawet i nie mógł inaczej, bo dużemu grobowcowi rady nie dam... — rzekł chłopiec.
Plunął w garść i zabrał się na chwilę do roboty.
— Płytę można obrobić... dlaczegóż...
— To już nie wy zajmujecie się tą pracą, tylko ten jegomość? — spytał Raduski łysego starca.
— On się zajmuje, bom ja oto i ślepie wyrobił.
— Dawno? Przeciem ja was tu widział parę miesięcy temu przy robocie.
— Robiło się do dnia, do ostatniego. Teraz przyszedł koniec i hola! U nasz tak: robisz, robisz, aże proch ślepie wyżre. Wtedy — hola!
— To wasz wnuczek?
— Nie, nie mój. Obcy.
— A cóż uczeń, praktykant, czy co?
— Był i przy mnie, a tera sam robi.
Mały kamieniarz bił w dłuto drewnianym młotkiem, podobnym do przeciętej kuli. Oczy jego były charakterystyczne, po kamieniarsku przymrużone, palce lewej ręki z precyzyą a z mocą trzymały stalowe dłótko. Czasami odymał wargi i nachylał głowę ruchem kaligrafów, wyprowadzających świetne litery. Kiedyniekiedy przerywał pracę i obrzucał Raduskiego spojrzeniem zimnem a uważnem. Malowała się w niem