Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem domostwem, gdzie w dniu przyjazdu widział starego kamieniarza. Stuk młotka rozlegał się i w owej chwili, to też Raduski wszedł do wnętrza i otwarł drzwi do izby. Chodził po niej chłopak może siedmioletni, owinięty w zniszczoną chustkę i dźwigał w niej na piersiach dwuletnie dziecko w czerwonej chłopskiej czapczynie, z twarzą umorusaną na czarno. Dziecko kwiliło z cicha, zmęczone, widać, długim krzykiem. Dziewczynka nieco mniejsza od piastuna skrobała ziemniaki i rzucała je w sagan, mrugając jak wiewiórka czerwonemi powiekami. W kącie na worku siedział starzec zupełnie łysy, którego Raduski widział przez okno. Dziad ów miał prawe oko zawiązane chustką, a do drugiego przykładał sobie płócienne szmatki umoczone w wodzie. Na jego miejscu pośrodku izby siedział przy płycie marmurowej chłopiec lat trzynastu, czy czternastu i on to wykuwał litery rysowane ołówkiem. Wejście Raduskiego spostrzegła tylko mała dziewczyna i chłopak niańczący niemowlę. Obydwoje zawiesili swe czynności i przyglądali się gościowi niedbale i w milczeniu. Dopiero po upływie chwili mały kamieniarz, tyłem do drzwi zwrócony, przypadkowo rzucił okiem na Raduskiego i, nie wypuszczając z rąk młotka ni dłutka, czekał.
— Można tu u was obstalować pomnik? — zapytał Raduski, zwracając się do starca, który odjął płatek od krwawego oka i ciekawie patrzał.
— A dlaczegóż? Można obstalować pomnik... — rzekł dziadowina.
Malec obejrzał przychodnia od stóp do głów poważnem wejrzeniem i mruknął: