Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przedwczesna rozwaga na doświadczeniu oparta i nieufność człowieka dojrzałego. Pan Jan przypomniał sobie tę twarz wkrótce. Był to chłopiec, którego widział w sklepiku szewca pierwszej nocy za powrotem do Łżawca. Stanął mu w pamięci dyalog podsłuchany wówczas, umowa o buty i wykład skrupułów religijnych.
— Dawno już prowadzisz interes na siebie? — zagadnął chłopczynę, siadając naprzeciw niego.
— E... na siebie! Oba z Mateuszem pchamy pomaleńku. Oni już młotka nie biorą do garści, bo prawie do cna oślepli, to ja robię, a oni znowu mi pomagają, czy dźwignąć płytę, czy sprowadzić kamień ze Sapów. Będzie to kto gadał ze mną.
— A te dzieci czyjeż?
— To tam... moje.
— Twoje? — zawołał Raduski ze śmiechem.
— No moje. Dwóch bratów i siostra.
— A rodziców macie, panie majster.
— Nie. Matka dawno pomerła, a ojciec będzie jakoś na wiosnę.
— A cóż ojciec także był kamieniarzem?
— E... gdzie proszę łaski pana... — wmieszał się do rozmowy starzec. — Jego nieboszczyk ojciec to był prosty człowiek. Otwarcie powiedzieć: parobek. Mieszkał tu w izbie u nasz, jakem jeszcze sam robił. Pijak był bo był, ale dobre człeczysko. Sypiał tu w kącie z temi dzieciskami, kiedy mu żona umarła. Chłop nawet zdrowy i raptem go zgarnęło jakieś takie choróbsko... Kazali mu tutaj na folwarku obedrzeć kobyłę, bo to robił wszystko, co na placu, i za-