Strona:PL Stefan Żeromski - Promień.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prowadzi procesy zniszczenia głębiej. Obnażają się więzy kości... Potem to martwieje, kruszy się, odrywa. Uważasz pan, co ja mówię? W wydzielinie z nosa mieszczą się zmartwiałe tkanki. Strzeż się pan... — rzekł z okropnym uśmiechem, wznosząc głowę o jaki cal nad poduszką i przez chwilę mierząc Raduskiego wzgardliwem wejrzeniem. — Strzeż się pan, z nosacizną niema żartów.
— Będę się pilnował doktorze... — mówił Raduski, podając chustkę w momencie, gdy plecy jego przenikał zimny dreszcz tchórzostwa.
— U mnie, — ciągnął chory, — proces niszczący, zapalny rozszerza się już wolno na sąsiednie błony, nie mówiąc o caluteńkiem ciele, na jamę ustną, dziąsła oczy, krtań i oskrzele. Boli mię już gardło i płuca. Uważasz pan, co ja mówię?
— A możeby doktorowi przeczytać cokolwiek? — zapytał Raduski z uśmiechem, wywołanym na usta całą mocą.
— Przeczytać? A przeczytaj pan. Cóż to niby masz zamiar?
— Może powieść jaką, wesołą? «Klub Pickwicka?»
— Wesołą powieść? Nie! daj mi pan święty spokój! Zapomnę się na trzy, cztery minuty, a gdy przyjdzie wracać do siebie!... Daj mi pan pokój!
— Może historyę, opis jakiej wyprawy?
— Co mnie to wszystko!... A zresztą czytaj pan... Masz tu ze sobą?
— Nie, właśnie myślałem, że trzebaby poszukać takiej ciekawej książki. Ja teraz wyjdę na miasto i wrócę za godzinkę. Dobrze?