Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O niczem nie wiem. Siedzę tu, mówię ci, za górami, za lasami, ludzi prawie nie widzę... skądże mam?...
— To też po ciebie umyślnie zajechałem. Potężniem zboczył z radomskiego traktu.
— Bardzo... bardzo się cieszę... — nieszczerze mruczał Olbromski. — A jakże myślisz dalej? kiedy i dokąd ciągnąć?
— Jutro, rozumie się, w kierunku Puław na Lublin. Nasze wojska, jakem się w Kielcach dowiedział, poszły z Serocka, z Pułtuska na Łomżę i Augustów pod Mir. Ale gdzie nasz pułk siódmy być może, ani wiem. Ty się dziś zbierzesz?
— Ja?! — krzyknął Rafał. — Czyś oszalał? Patrzaj-że, co ja tu mam do roboty! Dom stawiam!
— Dom stawiasz! — wybuchnął Cedro śmiechem tak wesołym i hucznym, że Rafała aż złość wzięła. Zarazem jednak wstyd go ogarnął.
— No, cóż ty myślisz! — zaperzył się — objąłem ziemię, muszę się raz wreszcie jąć pracy. Wiecznie będę bąki zbijał?
— Pracy się imasz, kiedy na wielką wojnę wszyscy idziemy? Siedmdziesiąt tysięcy naszych wyruszyło...
Olbromski mało nie płakał. Naraz go objął żal niewysłowiony tych nowin, pól, płotów... Spojrzał na dom, bielejący w oddali, między rozłożystemi drzewami.
— Kiedyż to ty chcesz jechać? — zawołał.
— Jak się tylko zbierzesz. Choćby jutro.
— Kiedy ja się zbiorę!... Ależ ja nie mam...
— Czego nie masz?
— Koni... — mruknął wymijająco.
— Możnaby wziąć Samo... Samosiłka... — wmieszał